Czy klasyka jest nudna ?:) MAKIJAŻ.

Czy klasyka jest nudna ?:) MAKIJAŻ.

Hej hej :)
Postanowiłam wolną sobotę wykorzystać na makijaż. Ostatnio były kolory, szaleństwo, moc. Dziś przygotowałam wersję naprawdę delikatną na codzień, dla każdej z nas. Oczywiście sztuczne rzęsy są tu optymalne :) Po ściągnięciu to typowy dzienniaczek. Czy takie makijaże są nudne? Nie wiem, ja czasem lubię siebie w delikatniejszym wydaniu.
A Wy jakie makijaże wolicie:)?












Makijaż-Ogień :)

Makijaż-Ogień :)

Witajcie ;)
Pamiętacie 'zabawę kolorem'? :) Kilka dziewczyn brało udział, a że zbliża się sesja i nie każda ma czas na przygotowanie makijażu, to trochę projekt podupadł. Mimo wszystko postanowiłam wykonać makijaż o wdzięcznej nazwie 'ogień'.
Przyznam, że nie lubię u siebie czerwonego cienia, ale z tym makijażem nie mogłam innego koloru skojarzyć jak własnie czerwonego :). Przygotowałam dwie wersje-z delikatnymi i mocnymi ustami.
Zapraszam do oglądania.









Zaczęłam się maskować :)

Zaczęłam się maskować :)

Hej hej :)
Normalnie zasypiam na stojąco. Nie mogę nic odespać po prostu. Ile ja bym dała żeby już był lipiec, to nie do opisania. Na dodatek moja koncentracja jest na poziomie -30, także jakbym coś głupiego napisała i nie zauważyła to wybaczcie :D.

Dziś chciałabym Wam zaprezentować produkt, który przyznam jest po raz pierwszy w mojej łazience. Ogólnie zauważyłam, że dużo ostatnio u mnie tych pierwszych razów :D. Ale cóż, zawsze trzeba spróbować czegoś innego.




 Nie cierpiałam myć włosów... wiadomo, nie chodziłam z tłustymi bo bym chyba pawia puściła, ale jak sobie myślałam ile mi to czasu zajmuje, to robiłam to z wielką niechęcią. Na szczęście Pan Bóg chyba mnie miał  w swojej opiece i problemu z przetłuszczającymi się włosami nie miałam. Przeważnie max 2 razy w tygodniu wystarczyło i wystarczy jak umyję włosy. Zazwyczaj ich pielęgnacja kończyła się na umyciu, odżywce, suszeniu i koniec.  Jeszcze w tej konfiguracji bez prostowania zajmowało mi to ok. godziny, z prostowaniem do 2,5h nawet czasem. Pewnie dlatego byłam tak anty nastawiona do wszystkich masek, maseczek, ser i innych produktów, które wydłużałyby tą czynność do nie wiadomo ile minut, a nie zawsze jest czas żeby się tak 'bawić'.
Pewnego pięknego dnia stwierdziłam, że ten sam czas na wykonywanie tej czynności mogę spożytkować inaczej. Po prostu zamiast suszenia i prostowania zacząć odżywiać włosy i dbać o nie. Jak pomyślałam tak zrobiłam. Niestety czasem suszenie jest niezbędne (albo chociaż podsuszenie delikatne), bo zazwyczaj myję włosy wieczorem i czasem rano się budziłam z mokrymi, a nie odważyłabym się tak wyjść z domu. Szukałam różnych masek, które pomogłyby mi je odżywić, ale jak sie w temacie 'nie siedzi', to ciężko potem wybrać coś dla siebie. Jeszcze jak na złość ostatnio wybór był niewielki,a praktycznie w ogóle go nie było. Rossmann nie dysponował żadnymi maskami, do Natury miałam nie po drodze... Będąc w Kauflandzie i szukając mojego szamponu, trafiłam  na maskę z Garniera. Przypomniało mi się, że kiedyś ta seria idealnie sprawdzała się do moich włosów, a zapach po prostu powala. Stwierdziłam, że mogę zaryzykować i produkt znalazł się u mnie. 


Opakowanie to typowy słoiczek. Jak dla mnie najlepsza forma dla tego typu produktów. Można sobie bez problemu wybrać produkt do samego dna, a jeszcze potem wykorzystać go w jakichś celach. Szata graficzna prosta, ale jednak ma w sobie to 'coś' co przyciąga wzrok :). Być może to ten energetyzujący kolor?:) Na opakowaniu informację o rezultatach stosowania, składzie, sposobie użycia, pojemności, nazwie produktu i nazwie firmy. Z zakrętką nie ma problemu, tylko wiadomo, odkręćcie ją przed myciem głowy, z mokrymi rękami się nie da:D. Przynajmniej ja nie umiem :D.
Naklejka nie odkleja się nawet pod wpływem wody. Przyznam, że nie pamiętam czy była folia zabezpieczająca produkt, wydaje mi się, że nie, ale ręki bym nie dała obciąć :).


Zapach mnie nie zawiódł. Jak dla nie idealny. Mega pozytywny, o ile można nazwać tak zapach :). Co najlepsze utrzymuje się baaardzo długo na włosach i nie miesza się z innymi specyfikami, które również aplikuję. Kolor produktu biały. Konsystencja półpłynna. Niezbyt rzadka, ale też nie  gęsta. Idealnie się nabiera i aplikuje na włosy.


 Stosuje się do zaleceń producenta jeżeli chodzi o jej używanie. Nakładam na włosy, ale tylko od połowy, bo boję się co się stanie jak zaaplikuje je u nasady. Masuje i zostawiam nawet dłużej niż na 3 minuty następnie spłukuję.


A jak efekty? Po pierwszej aplikacji wydawało mi się, że nie domyłam produktu do końca i bałam sie, że po wysuszeniu włosy będą dalej tłuste. Nic podobnego :). Produkt sprawia, że moje włosy są bardzo sypkie, mięciutkie, pięknie pachną. Nie spowodował on u mnie przetłuszczania, ale tak jak mówię, nie mam z  tym problemu. Chciałabym, żeby pomógł moim wysokoporowatym włosom. Wiem, że są one zaniedbane z kilku lat, ale mam nadzieję, że odpowiednia pielęgnacja i inne zabiegi pomogą im wrócić do formy. Koniec końców produkt polecam z czystym sumieniem bo jak na razie nie widzę w nim żadnych wad;)

CENA: ok. 15zł/300ml.

Z braku czasu dobry płyn :)

Z braku czasu dobry płyn :)

Witajcie :)
Nie żebym narzekała jak 90% społeczeństwa na pogodę, ale czasami mam już jej naprawdę dość. Człowiek by może miał więcej energii i ochoty na życie, a tak to wszystko jakoś dołuje i dobija... Też tak macie? Czy tylko na mnie pogoda jakoś wpływa negatywnie?
Dziś chciałabym Wam zaprezentować produkt, który każda kobieta powinna mieć w swojej kosmetyczce, a szczególnie te z Was, które mają raczej mało czasu na czekanie aż wyschną im pomalowane paznokcie. Mowa oczywiście o wysuszaczu. Tym razem nie YR, a bardziej dostępna firma.




Przyznam, że ja osobiście nie cierpię malować paznokci! Serio, jakbyście mnie widziały na codzień, bez nagrywania, robienia zdjęć, czy jak nigdzie nie wychodzę z domu, to prawie w ogóle ich nie maluję. Z prostej przyczyny- nie cierpię czekać aż mi wyschną:D. Zawsze gdzieś dotknę, odbiję coś, a jeszcze mało tego mam dotykowy (o, zgrozo!) telefon. Na dodatek mam takie szczęście, że zawsze, ale to zawsze jak pomaluję paznokcie to ktoś do mnie zadzwoni, ktoś coś ode mnie chce, przypomnę sobie, że muszę cos zrobić i moje paznokcie wyglądają naprawdę w opłakanym stanie do połowy odrapane. Opatentowałam też metodę, że maluję paznokcie przed snem. Już wydaje mi się, że są suche, że mogę iść spać, a rano budzę się z nową metodą stempelkowania, czyli metodą 'pościelową'.
W związku z tym, że nie mogę wiecznie wyglądać jak siedem nieszczęść postanowiłam drugi raz spróbować wysuszacz. 


Miałam kiedyś przygodę z YR, ale przeszkadzał mi trochę ten pędzelek nie podobny do niczego, objętość i cena. W poszukiwaniu produktów na stronie drogerii StrefaUrody.pl natrafiłam na produkt z firmy delia. Miałam kilka lakierów od nich, więc postanowiłam też dać szansę innemu produktowi z kategorii 'paznokcie'. W sumie i tak innego wyboru nie miałam, więc skusiłam się na niego.
Opakowanie jak widzicie plastikowe, ze spryskiwaczem, który uwierzcie mi w przypadku wysuszacza jest super opcją. Producent nie rozpieszcza nas informacjami na temat produktu. Kilka słów o produkcie, skład, nazwa firmy i produktu, oraz pojemność. Opakowanie przezroczyste umożliwia nam kontrolowanie ile produktu zostało. Szata graficzna bardzo prosta nic nie udziwniona. Zacznę może od tego 'psikacza'. Tak jak wspomniałam, jest to naprawdę duże ułatwienie, ponieważ aplikacja produktu na paznokcie jest banalnie prosta. Mając pędzelek tak jak w YR, zazwyczaj mi się coś wylało. Tylko jest jedno 'ale'... psiknijcie sobie gdzieś w jakieś bezpieczne miejsce żeby nie narobić plam na ścianie czy na stole. Ja podczas pierwszej aplikacji tak psiknęłam, że produkt wyleciał jak z pistoletu, a nie swobodnym promieniem zraszającym paznokcie. 


Przejdźmy może do rzeczy najważniejszej, czyli wysuszania. Owszem, produkt ułatwia wysuszanie, ale ma jedną wadę. Śmierdzi! Ja wiem, że lakier do paznokcie też śmierdzi, ale połączenie tych dwóch czynników powoduje naprawdę zawroty głowy! Jeżeli naprawdę się spieszymy, to jeszcze spoko, można to znieść, ale na dłuższą metę jakoś tego nie widzę. Konsystencja jest tłusta, jak zazwyczaj w takich produktach. Wysychanie jest naprawdę szybki i wydaje mi się, że utwardza on lakier. 



PODSUMOWUJĄC:
Jest to tani, dobry produkt, który niestety nie jest bez wad. Jeżeli wytrzymacie jego 'zapach' i nauczycie się go obsługiwać, to powinnyście być zadowolone :)

CENA: ok 10zł/100ml.
Dlaczego TT przegrywa z moim nowym wynalazkiem do włosów ?

Dlaczego TT przegrywa z moim nowym wynalazkiem do włosów ?

Witajcie :)
Powoli wracam do żywych :). Nie żeby się sesja skończyła, bo w sumie dopiero się zaczyna, ale mam chwilę czasu, więc sobie przygotuję tyle ile mogę, a w tygodniu znowu do nauki:).
Dziś chciałabym Wam pokazać mój nowy wynalazek, który jak na razie sprawdza się idealnie do moich włosów. Jeżeli jesteście ciekawi za co polubiłam ten grzebień i dlaczego przegrywa on z TT, to zapraszam do dalszego czytania :).


Nie wiem czy zauważyliście, ale coraz częściej pojawiają się tu 'włosowe' posty:D. Tak się zaczęłam jarać moimi włosami, że testuję co się da i jak sie da. Nie mówię, że to jest akurat dla nich jakoś wybitnie dobre, bo  trafiam zarówno na perełki jak i na totalne buble, ale jak to mówią 'nie przekonasz się dopóki nie sprawdzisz'. Straszny mam problem z wypadaniem włosów. Uwierzcie mi, że nie znam chyba drugiej osoby, która traciła by dziennie tyle włosów co ja. I to nawet nie tylko w trakcie czesania. Po prostu cokolwiek robię pełno jest moich włosów. Wszędzie. Rodzina nawet potrafi je znaleźć w skarpetkach, także... :D. 
Przez 2 lata używałam TT. Na początku jak dostałam go do testów to cieszyłam się jak dziecko. Te szczotki były tak osławione, że naprawdę nie znałam blogerki, która by o nich nie pisała. Wkrótce zaczęły pojawiać się one również stacjonarnie. Była to świetna okazja dla osób, które nie lubią kupować w sieci, a również miały ochotę przekonać się o fenomenie TT. Ja sama jeszcze niedawno w swojej pielęgnacji włosów pisałam, że do rozczesywania używam TT i nie widziałam innego środka zastępczego do tej czynności. Po obcięciu uświadomiłam sobie, że jednak ta szczotka nie jest taka super-hiper mega jak mi się wydawało. Fryzjerka również zasugerowała mi, że powinnam używać grzebienia z rzadko rozstawionymi ząbkami. Moja mama duuuużo wcześniej mi o tym mówiła, ale ja tak byłam zapatrzona w TT, że nie wyobrażałam sobie czesać włosów czymś innym. Przypomniało mi się, że bardzo dawno temu od firmy PILOMAX, z którą współpracowałam dostałam właśnie taki grzebień. Na początku byłam specyficznie nastawiona. Nie widziałam jakoś sensu czesania włosów takim grzebieniem skoro wcześniej byłam nauczona z grzebieniami o bardzo gęsto rozstawionych ząbkach. Postanowiłam spróbować. Po umyciu włosów doznałam szoku...


Włosów, które zostały na grzebieniu i wokół mnie było naprawdę kilka!!! W porównaniu z TT, to naprawdę niebo, a ziemia. Nie czuję żadnego ciągnięcia czy szarpania. Bez problemu rozczesuje nawet zbite włosy. Czeszę nim również włosy od razu po umyciu i teraz nie traktuję tego jako 'przykry obowiązek' tylko przyjemność. Nie odczuwam żadnego bólu. Mam na myśli też ból psychiczny, kiedy widzę moje ukochane włosy wyszarpane...
Jedyne czego mi brakuje w tym grzebieniu, to troszkę większej powierzchni, która czesze włosy. Mam trochę problem ze zrobieniem kucyka, bo jak wyczesuję włosy do góry, to trochę mam problem :).Poza tym jest on moim ulubieńcem i do TT raczej już nie powrócę :)
Podsumowanie maja :)

Podsumowanie maja :)

Witajcie :)
Takiej serii jeszcze na blogu u mnie chyba nie było.  Jako że miesiąc się już prawie kończy, a sesja totalnie pochłania mój czas i notek raczej do końca maja będzie mniej niż więcej, postanowiłam wrzucić krótkie podsumowanie co działo się u mnie w tym miesiącu :)
Zapraszam :) <kliknięcie w datę, przenosi Was do posta> :)



Miesiąc majowy zaczął się sesją narzeczeńską Pauli i Marcina. Pogoda średnio dopisała, ale atmosfera i efekty wszystko wynagrodziły :). Uśmiałam się jak nigdy, pospacerowałam i mam nadzieję, że to nie było nasze ostatnie spotkanie w trójkę :). Nie wspomnę o tym, że zapomniałam, że to weekend majowy i spóźniłam się prawie 20(!) min. bo nie miałam gdzie zaparkować:D Kochany Żywiec... :D



Udało mi się nakręcić w tym miesiącu co nieco, ale baaaardzo mało. Postanowiłam porównać droższe pędzle (Hakuro), z tańszymi (Lancrone), a także pokazać Wam moją 'złotą piątkę', bez której nie wyobrażam sobie makijażu :).




Nie mogło oczywiście zabraknąć recenzji kolorówki :) Tym wpisem chciałam Wam udowodnić, e tanie wcale nie znaczy złe :).



I kolejny filmik tym razem haul:). Duuuży haul :) Znajdą sie tu i kosmetyki i dodatki i ubrania :) Jeżeli chcecie sobie pooglądać co udało mi się zakupić, to zapraszam do oglądania :)




Pojawiła się również recenzja maski do twarzy, która niezbyt podbiła moje serce.. Nie mówię, że nie sprawdzi się i u Was, ale ja się z nią jakoś specjalnie nie polubiłam. Chyba nie jest odpowiednia do cery suchej taka jak moja.



Rzadko recenzuję szminki, bo tak naprawdę moje usta stale są wysuszone i niezbyt atrakcyjne;/. Ten kolor tak mnie zaskoczył, że musiałam o niej napisać. Czy pozytywnie zareagowałam na ten produkt?:) Sami sprawdźcie :)



Często prosicie mnie o OOTD, a tak naprawdę to ja sama nie wiem jaki mam styl i czy warto to pokazywać :D. Ubieram się po prostu tak jak lubię czyli wygodnie, a czy to jest modne to ciężko mi powiedzieć :D.





W tym miesiącu blog obchodził II urodziny :) Czas podsumować, wniosków i takie ogólne statystyki :)




Zabrałam Was również w brazylijską podróż i przedstawiłam peeling, scrub(?), który ostatnio zakupiłam w Rossmanie :). Ciągle szukam ideału, więc testuje tyle produktów ile się tylko da :).



Oczywiście po obcięciu włosów zaczęłam się interesować pielęgnacją (lepiej późno niż wcale) :D. Jedwab jak dla mnie okazał się wybawieniem :D



Dawno nie było u mnie wish-listy, a że mam napięty okres, to postanowiłam sobie takową stworzyć :). W sumie na dobrą sprawę nie mam zbyt wielu wymagań, a wydawało mi się, że raczej wymagająca osoba jestem ;D.



I mój ostatni makijaż, z którego jestem naprawdę zadowolona :)


A u Was jak wyglądał maj ?:)
Trzymajcie za mnie kciuki, bo weekend baaaaaaaaaaaardzo ciężki :*
Każdy ma wish listę, mam i ja :)

Każdy ma wish listę, mam i ja :)

Witajcie :)
Czasu MAŁO na wszystko! Ja nie wiem jak to jest, że coraz mniej chęci i dnia. Dziś udało mi się wyrwać jakąś sekundkę, więc chciałabym Wam przedstawić moją wish-listę:). Są to rzeczy i kosmetyczne i niekosmetyczne. Nie przedłużam i zaczynam :)





Jedyneczkę już mam, ale dwójeczka też kusi :) Myślałam na początku, że niezbyt się polubimy, ale im częściej oglądam ją na innych blogach, tym bardziej chcę ją mieć !



Rzadko kręcę włosy, bo sama mam trochę kręcone, ale jak widzę tą reklamę, to po prostu umieram! Jeżeli rzeczywiście ona robi takie loki, to moim zdaniem jest warta KAŻDYCH pieniędzy !



Sutaszowałam sobie trochę w tamtym roku, ale zaprzestałam oczywiście. Teraz mam nadzieję, że po zdanej sesji wrócę do tego, tylko muszę się zaopatrzyć w sprzęt :)


źródło

Co roku wracam do myśli, żeby kupić rower i już chyba 5 rok mija, a ja dalej bez roweru... Jeszcze jakbym taki różowy miała, to już w ogóle byłby cud :)


Nie jest tego dużo, ale to takie główne moje marzenia :)
Trzymajcie się kochanie <3
Jedwab do włosów, czyli zaczynam pielęgnację od nowa.

Jedwab do włosów, czyli zaczynam pielęgnację od nowa.

Witajcie :)
W związku z tym, że obcięłam włosy postanowiłam się na maxa dołożyć do ich pielęgnacji. Przepytałam fryzjerkę o porowatość, pielęgnację, jak dbać, kiedy, czego używać i takie tam. Co się okazało, moje włosy wcale nie były aż tak zniszczone jak myślałam! Po prostu rozjaśnianie, farbowanie i źle dobrana pielęgnacja+wysoka porowatość sprawiały, że na mojej głowie często gościł mop. Autentycznie. Mam włosy podatne na skręt, więc prawdę mówiąc nie wyglądało to dobrze. Nie wyobrażałam sobie wyjść z domu bez prostowania, albo jakiegoś warkocza żeby nie było widać tej szopy. Co prawda czytałam jak dbać i czego używać, ale nie umiałam się zmobilizować do dbania o nie. Jednym z produktów, które mi poleciły fryzjerka był jedwab do włosów.



Jeszcze jako nastolatka (Boże jak to brzmi:D). Ok może inaczej:D Jak byłam młodsza i był szał na prostownice i te sprawy, moja koleżanka zaczęła używać tego produktu. Pamiętam, że wtedy załatwiałyśmy go przez jakąś fryzjerkę i kosztował +/- 10 zł. No wtedy to było dużo dla mnie :D. Nie wiem czemu akurat przez fryzjerkę? Czy nie było go w sklepach czy jak? Oczywiście na początku używałam go często, tylko że nie jako formę pielęgnacji, tylko nabłyszczenia po prostowaniu włosów. Teraz postanowiłam go używać właśnie w celach pielęgnacyjnych, bo z prostownicą się pożegnałam. Nie mówię, że nie będę jej w ogóle używać, bo pewnie się skuszę jeszcze nie raz, ale na razie odpuszczam.
Produkt znajduje się w małej, plastikowej buteleczce. Otwór zabezpieczony jest srebrną folią, więc mamy pewność, że produkt jest nowy i nikt go przed nami nie używał. Więcej informacji o nim jest zamieszczone na kartoniku, który zabezpiecza produkt, ale ja go od razu wyrzuciłam po zakupie. Nie  lubię chomikować niepotrzebnych rzeczy. Nie wiem co tam za bardzo pisało, więc może posłużę się informacjami ze strony wizaż.pl.

Informacje od producenta:

Naturalny jedwab- Silk Therapy- odżywka regenerująca zawiera czysty jedwab, witaminy i wyciągi z roślin. Rekonstruuje i silnie nawilża włosy i skórę głowy. Zapewnia włosom zniszczonym, suchym i matowym bardzo zdrowy wygląd, sprężystość i zmysłową miękkość. Włosy są podatne na układanie. Regularne stosowanie jedwabiu chroni włosy przed utratą wilgoci, wysoką temperaturą, promieniami UV, skutkami chemii fryzjerskiej oraz zanieczyszczeniami środowiska.
Pozostawia włosy jedwabiste z niewiarygodnym połyskiem.
Bez spłukiwania. Można używać do kąpieli i nawilżenia skóry.
Produkt jest bardzo wydajny. Dostępny w opakowaniach o różnej pojemności, od 15 do 150 ml.
Informacje pochodzą ze strony klik.
 
 
 

Z dwóch powodów go kocham. Pierwszy z nich to zapach. Niesamowity, słodki, ale jednak z taką wytrawną nutką. Nie nachalny, ale można go wyczuć na włosach. Uwielbiam pachnące produkty do włosów, a jeszcze jak utrzymują się na nich tyle czasu, to już  w ogóle dla mnie bomba. Co najlepsze nie miesza się z zapachem odżywek czy szamponów i nie tworzy na głowie jakiejś tragicznie śmierdzącej mieszanki. Drugi powód to konsystencja. Typowo oleista. Na początku myślałam, że zużyję go w kilka razy, ale wystarczy naprawdę odrobinka żeby nałożyć go na partie włosów, które tego potrzebują. A jak już jesteśmy przy aplikacji. Jedwab nakładam od połowy włosów aż po końcówki, które najbardziej potrzebują nawilżenia. Boje się nakładać na skalp i wierzchnią część włosów (nie wiem czy tak się to mówi) bo boje się przetłuszczania. Na chwilę obecną nie mam takiego problemu, ale nie chcę do niego doprowadzić. A co więcej mogę o nim powiedzieć? Jak na razie nie widzę jakiejś mega-hiper spektakularnej przemiany, ale widzę, że moje włosy naprawdę wyglądają odrobinę lepiej. Szopa już jest coraz mniejsza i mam nadzieję, że regularne stosowanie pomoże mi w końcu ujarzmić moje wysokoporowate włosy :)

Copyright © 2016 zakochana w kolorkach , Blogger