Metoda 3xO, czyli z czym się to je.

Metoda 3xO, czyli z czym się to je.

Witajcie :)
To co?:) Mamy już weekend i wracają upały! Kurcze jak się cieszę, że jestem już w pełni zdrowa i mogę wrócić do opalania <3. Tak, wiem, że nie zdrowe, że za dużo nie można, że szkodzi...ale ludzie ja muszę chociaż jeszcze troszkę się 'zabrązowić' (jakkolwiek dziwnie to brzmi:D). Obiecuję, że będę się solidnie nawadniać i osłonię twarz ręcznikiem, zresztą zawsze tak robię. Nie cierpię opalać twarzy...
No i to by było na tyle tytułem wstępu :). 
Dziś przychodzę z postem na temat mojej sprawdzonej, praktykowanej i uwielbianej metody 3xO. Pewnie zastanawiacie się co to znaczy?:)

Włosomaniaczki pomyślą- Olejowanie, Odżywka, Olejowanie.
Makijażomaniaczki pomyślą- Oczy, Oczy, Oczy.
Fitnessomaniaczki pomyślą-Odżywianie, Odżywianie, Odżywianie.

A o co mi naprawdę chodzi?

ORGANIZACJA, ORGANIZACJA,ORGANIZACJA!

Mój zwykły dzień jest tak schematyczny, że w sumie mam wszystko zaplanowane do końca. Może najpierw przedstawię Wam jak to wygląda, a potem opowiem dlaczego warto się zorganizować i jakie mamy z tego korzyści. Przynajmniej jakie JA zauważyłam korzyści, odkąd zaczęłam planować swoje dni.
 Wstaję zazwyczaj około godz. 9-10. Pewnie pomyślicie, że późno. Owszem, może i późno, ale Wy sobie zapewne teraz śpicie, a ja piszę tego posta. Jest godzina 1.00, więc nic dziwnego, że tak długo śpię. Potem w ciągu pół godziny staram się zjeść śniadanie, bo tak podobno trzeba :) Oczywiście nie zawsze tak jest, nie myślcie sobie, że jestem jakimś freakiem i żyję z zegarkiem w ręku. Czasem zjem go później, bo mi się np. nie chce wstać z łóżka i jeszcze sobie leżę:). Zazwyczaj około godziny 11.00 jestem już po śniadaniu, prysznicu i ogarnięciu się. Czas do obiadu, czyli do 14.00 poświęcam zazwyczaj na obowiązki domowe. Staram się jak najwięcej ruszać. W zależności od dnia (tu też staram się mieć schemat) sprzątam, piorę, prasuję. Cokolwiek. Od 11.00-14.00 zazwyczaj jestem offline. Obiad mam o 14.00 i po nim wchodzę na neta. Odwiedzam Wasze blogi, odpisuję na komentarze, ogarniam FB i inne Social media :). Przeważnie trwa to do 16.00, bo 16.00 jest dla mnie godziną świętą. Dlaczego? Ano dlatego, że zaczynam ćwiczyć :). I tu też mam swój schemat:D Czasem jest to orbitrek, czasem Gym break, tabata. Odpuszczam tylko w weekendy, bo wtedy mam zupełnie inne rzeczy na głowie. O 17.00 biorę prysznic i wtedy mam tak zwany 'czas wolny'. Czytam, robię fotki na bloga, oglądam TV. Robię coś, co sprawia mi przyjemność. Potem koło 22.00 znowu jestem online i wtedy zazwyczaj pracuję. Piszę notki, tworzę itd. itp. Uwierzcie mi, że gdyby nie moja organizacja, to nie było by mnie tu. Często słyszę od znajomych jak mogę pogodzić bloga, kanał, fb, IG i życie prywatne i studia i znajomych itd. No właśnie dlatego, bo wszystko mam zaplanowane. Nie jestem jakimś więźniem własnych schematów. Wiadomo, że coś wyskoczy, czy czasem mi się czegoś nie chce zrobić, ale staram się tego trzymać. Blog pochłania dużo czasu. Naprawdę nieraz piszę po nocach. W sumie od jakichś dwóch tygodni robię to codziennie. Może uznacie to za nienormalne, ale wolę to robić nocą, bo w dzień nie chcę tyle siedzieć przed kompem. Jeżeli ktoś twierdzi, że blogi nie zajmują dużo czasu, to naprawdę się myli. Jeżeli chcesz być aktywny, chcesz mieć dobry kontakt z czytelnikiem, chcesz poznawać inne blogi, to naprawdę musisz na to poświęcić swój czas.
Dzięki organizacji znalazłam czas na wszystko. Nie mam poczucia bezczynnego siedzenia, jestem z siebie bardzo zadowolona i polecam każdemu z Was rozpisanie dnia według schematu. Zobaczycie ile jesteście w stanie zrobić i ile czasu wolnego Wam jeszcze zostanie!
Mam zamiar opowiedzieć Wam jeszcze o schemacie moich ćwiczeń, ale to może w innym poście :).  
Hakuro H50s, czyli nie zawsze DROGIE znaczy DOBRE.

Hakuro H50s, czyli nie zawsze DROGIE znaczy DOBRE.

Cześć!
Czwartek, to już prawie weekend nie?:) Macie jakieś plany?:) U mnie pewnie spontan. Miałam się wybrać na koncert zespołu Enej, ale nie wiem jak to wyjdzie. Jakoś nie mam ostatnio ochoty na imprezy... starzeje się?:D Nie nie proszę nie! Nie żebym miała coś przeciwko 30letnim kobietom, ale zdecydowanie lepiej mieć ciągle 20+ co nie?:) Ale nie martwcie się, jak będę miała 80 lat i dalej będę prowadziła tego bloga pisząc trzęsącą się ręką, to nigdy, ale to nigdy nie skorzystam z chirurgii plastycznej. Uwierzcie mi! Zestarzeje się z godnością. Nawet jak blogger zablokuje mój profil i bloga, bo na starość upodobnie się do pomarszczonego morsa.
Dobra koniec już bo coś się rozpisałam nie na temat :)

Zapraszam na notkę o pędzlu Hakuro H50s.



Zaczynając swoją przygodę makijażową wiedziałam jedno. Nie kupię drogich pędzli, bo może mi się to po prostu znudzić. Nie wiedziałam, że makijaż okaże się tak wielką moją pasją. Wcześniej ładowałam kasę w nieudane biznesy typu paznokcie żelowe, czy biżuteria i nigdy mi się to nie zwróciło. Postawiłam na początku na tanie, ale niezłe pędzle, a potem chciałam na bieżąco uzupełniać swoją (wtedy jeszcze) skromną kolekcję. Za pierwsze zarobione pieniądze wiedziałam, że kupię sobie Hakuro. Tak wszyscy chwalili, że Hakuro tu, Hakuro tam, to i Hakuro musiało być u mnie. Nie, raczej rzadko ulegam takim rzeczom, ale tym razem musiałam. Chciałam robić to co robię dobrze, a do tego potrzebowałam dobry sprzęt. Tak jak wspomniałam wyżej, moje wcześniejsze pędzle nie były złe.Ba! mogę powiedzieć nawet z perspektywy czasu, że częściej do nich wracam niż do tych z Hakuro.  Po prostu brakowało mi w tamtej kolekcji kilku ważnych pędzli. Np. do bronzera, podkładu Flat top'a, czy do pudru bo tamten gubił włosie niestety. Nie wiedziałam, czy lepiej dokupować na sztuki, czy cały zestaw. Szukałam dość długo, bo jestem raczej 'z tych' osób, które zanim wydadzą na coś kasę sprawdzają po sto razy inne promocje, sklepy itd. itp. No cóż... pazera górala :)


Zestaw zawierał 10 pędzli o ile dobrze kojarzę, w tym wymarzonego mojego flat top'a. Ile ja się naczytałam, że ten rodzaj pędzla jest idealny do nakładania podkładu. Ile blogerek i vlogerek go chwaliło. Więc i ja musiałam go mieć. Boże i kolejny raz się sama sobie dziwię, że uległam wpływom kogoś chociaż serio, rzadko to robię. Owszem, szukam rad, czytam, ale analizuję spokonie w głowie, a nie Hyc! Jak szczerbaty na suchary. Pierwsze co mnie zastanawiało w tych pędzlach to to, czym się różni H50, od H50s. Oczywiście odpowiedź była prosta, ale nie mogła na to wpaść biedna kobiecina, która nie wchodzi w rozmiar s. H50s jest po prostu mniejszy. Czy to zmienia fakt? Dla mnie nie, bo nie mam porównania. Po prostu posiadam H50s i już. Nie wiem, który z nich jest lepszy. Pierwsze co mnie zdziwiło ogromnie w tym pędzlu to MEGA zbite włosie. Serio. Na samym początku pomyślałam, jak może tak twarde i zbite włosie być przeznaczone do makijażu twarzy? No jak?


No pomyślałam sobie swoje, ale przemilczałam. Postanowiłam dać mu szansę w praktyce i ... zawiodłam się na całej linii. Nie potrafię działać tym pędzlem nic! Jak dla mnie potrzebuje morza podkładu żeby go rozprowadzić za pomocą H50s. Myślałam, że mogę delikatnie zamoczę włosie tak jak się to robi w przypadku BB. A skąd! Nic nie działa. Na dodatek jest naprawdę mega sztywny i gdy chcę sobie wklepać podkład to mnie najnormalniej w świecie boli twarz. Może i wygląda elegancko i efektownie, nie mówię, że nie. I jak klientka widzi pędzle Hakuro ( a zna się na rzeczy) to czujesz te +10 do zajefajności, ale nic poza tym. Mało tego. Któregoś pięknego dnia dotknęłam łapą brudną od podkładu tej eleganckiej, czarnej rączki i co? Niczym mi się to nie chce zmyć! Ani mydłem, ani płynem ani nic! Tak samo z włosiem. Wszystkie pędzle myję szamponem i się domywa wszystko a tu nic. Ten pędzel na zdjęciach jest po myciu, a wciąż widać na nim podkład. U mnie się totalnie nie sprawdził. W ramach przeprosin pogłaskałam, przytuliłam BB i wróciłam do niego skruszona.




CENA: ok. 30 zł


A Wy czego używacie do nakładania podkładu?:)
Psssiiiiik! I czyste włosy masz :) Da się?

Psssiiiiik! I czyste włosy masz :) Da się?

Hej hej :)
Piszę tego posta o 1.00 w nocy i zastanawiam się, czemu ta pora jest dla mnie najlepsza?:) Nie wiem, pewnie temu, że mam w domu totalną ciszę, że jestem tylko ja i muzyka. Chyba to mnie odpręża, inspiruje. Co prawda potem jestem niewyspana, ale jednak najlepsze notki powstają nocą :). Zresztą w ciągu dnia nie zawsze mam czas żeby coś napisać, po prostu, dobra organizacja to podstawa. Może i tak post pojawi się na dniach :)
Dziś natomiast chciałabym Wam opowiedzieć o produkcie, który swego czasu wywołał naprawdę wieeelką burzę w blogosferze. Są takie produkty, które wchodzą na blogi, robią zamieszania, każda chce je mieć, a potem stają się tak powszechne, że odchodzą w zapomnienie. Tak było z paletkami sleek, produktami balea, czy właśnie suchymi szamponami Batiste. Pamiętam, że swego czasu nie mogłam go nigdzie znaleźć stacjonarnie. Oczywiście w akcie desperacji chciałam go zamówić online, ale przesyłka kosztowała prawie tyle co suchy szampon, więc odpuściłam i w końcu się doczekałam. Ostatnio szukając suchego szamponu z Isany znalazłam przez TOTALNY przypadek (i dzięki mojej mamie) mój wymarzony, wyśniony suchy szampon Batiste. Jak się sprawdził?:)

Zapraszam na notkę o suchym szamponie Batiste.



Oczywiście jako fanatyk różowego koloru skusiłam się na tą wersję. Nie poczytałam, nie sprawdziłam jak pachnie tylko srrruuuu... do koszyka. Jako typowy zakupoholik nie żałowałam zakupu, nie roztrząsałam wydanych 15 zł tylko cieszyłam się ze zdobyczy na którą polowałam 2 lata? No dobra może rok. 


Opakowanie to typowa puszka(?) dla tego typu produktów. Szata graficzna jest dla mnie FE-NO-ME-NALNA! Uwielbiam takie kolorowe, kobiece, różowe, pudrowe, słodkie opakowania. Wiem, że opakowanie to najmniej ważny aspekt produktu, bo co mi z fajnego opakowania jak jakość kijowa? No ale jestem kobietą, blogerką... po prostu zwracam uwagę na takie rzeczy i zwracać będę aż do śmierci,a co! Na opakowaniu widnieją standardowe informacje. Nazwa firmy, produktu, wersji zapachowej, pojemności, sposobie użycia i składzie. Nic nowego. A no i warto wspomnieć, że w wersji oryginalnej wszystko jest po angielsku. producent (czy polski dystrybutor? Tego nie wiem) postarał się o polskie napisy. No mi to raczej potrzebne jak umarłemu kadzidło, ale może ktoś sobie lubi poczytać, a po 'anglikańskiemu nie panimaje'. Szampon wyposażony jest w typowy psikacz, który nie zacina się i działa prawidłowo:)



Przejdźmy może do działania. Osobiście jestem przeciwniczką suchych szamponów. Dlaczego? A no z prostej przyczyny. Dostałam po jednym z nich łupieżu. I to nie takiego w miarę spoko ( o ile łupież jakikolwiek może być spoko), tylko takiego naprawdę chamskiego. Niestety, czasem suchy szampon to mój must have. Nie mam, a przynajmniej nie miałam do niedawna problemu z przetłuszczającym się włosami. Niestety, jak wspomniałam wyżej jestem kobietą i moje hormony czasem lubią sobie zrobić dyskotekę w moim ciele. Co za tym idzie? Nie, dzięki Bogu nie pryszcze. Po prostu mega tłuste włosy. Co najgorsze Wam powiem. Wieczór kładę się spać. Jest wszystko pięknie, ładnie, Acapulco. Wstaję rano i buch! Włosy tłuste jakbym nie myła z tydzień. Jeszcze jak zostaję w domu to spoko, ale jak mam gdzieś szybko wyjść? Moje mycie włosów+ pielęgnacja+ suszenie to jakiś dobre 1,5h. Nie zawsze rano mam czas na takie zabawy. Wtedy z pomocą przychodzi mi ten o to produkt. Nie jest to cud bez wad, nie myślcie sobie, ale główną cechę spełnia. Odświeża moje włosy maxymalnie! Uwierzcie mi, że ratował mi tyłek nieraz. Ja wszystko mogę tolerować u ludzi wszystko. Żółte zęby, brudne paznokcie...ale włosy... no błagam tylko nie to!





Oczywiście sposób użycia jest taki sam jak w przypadku każdego innego suchego szamponu. Psikamy, wmasowujemy, wyczesujemy nadmiar. Nic trudnego, mała rzecz a cieszy. Następną rzeczą, która mnie urzekła jest piękny zapach! Świeży, kwiatowy, taki który się chce chłonąć i chłonąć <3. Kojarzy mi się z wiosną, pierwszymi kwiatkami, no ideał! Tu Isana przegrywa na starcie. Jedyne na co mogę narzekać to wydajność. Niestety produkt jest słabo wydajny. Oczywiście to jest wyjście awaryjne! Nie używa się go codziennie, więc na tą małą wadę mogę przymknąć oko :)

PODSUMOWUJĄC:
Szczerze polecam Wam ten produkt. Czekałam na niego dłuuuuuuuuuugo, ale warto było :)

CENA: ok. 15zł
OCENA: -5 

Jakie możecie mi polecić wersje zapachowe tego produktu?:)
Utrwalać, czy nie utrwalać? Oto jest pytanie...

Utrwalać, czy nie utrwalać? Oto jest pytanie...

Cześć!
Upały nas już opuściły, ale czy wraz z nimi nasza opalenizna musi odejść? Nie po to smażyłyśmy się na słońcu, przy ponad 35'C, żeby teraz wszystko zniknęło jak sen złoty. Nie wiem jak Wy, ale ja mam straszny problem z opaleniem się. Mam typowo słowiańską urodę, więc albo nie opalam się wcale, albo opalam się na czerwono. Nie wiem co jest lepsze. Może jednak to świecenie bladością niż wyglądanie jak Wielki znak STOP. O równomierną, ładną i co najważniejsze długotrwałą opaleniznę walczę każdego lata. Wychodziło mi to różnie. Zazwyczaj kończyło się to skutkiem opłakanym w postaci czerwonych plam, albo motywu pod tytułem 'jestę wężę'. W tym roku postanowiłam, że moja opalenizna utrzyma się dłużej, że nie pożegnam się z nią po tygodniu. Wyposażona w cash i nastawiona bojowo udałam się do Rossmana gdzie kupiłam kilka produktów, które miały mi pomóc w osiągnięciu wymarzonej opalenizny. Właśnie jeden z nich przedstawię Wam w tej notce.

Zapraszam na post o Rozświetlającym balsamie utrwalającym opaleniznę z firmy Soraya.


Zacznę może od tego, że średnio przepadam za firmą Soraya. Kiedyś miałam od nich również jakieś produkty do opalania i przyznam, że sprawdziły się dość słabo żeby nie powiedzieć nijak. Z kolei kocham ich toniki. Dlaczego zdecydowałam się na zakup tego produktu mając takie doświadczenie z ich produktami do opalania? Z prostej przyczyny bo był tani i ładnie wyeksponowany:). Wiem, że jako osoba studiująca na kierunku zarządzanie nie powinnam się sugerować 'ładnym' wyeksponowaniem produktu, bo marketing to coś co ciągle przewija się przez te studia, no ale nie potrafiłam inaczej. Ładnie ułożyli, pokazali, obniżyli cenę no to się rzuciłam :) Typowa baba. 
W sumie kolejnym powodem dla którego go kupiłam był fakt, że i tak nie wierzyłam, że mi coś da. Naprawdę w ciągu mojej przygody z opalaniem, a będzie już jakieś 6-8 lat smarowałam się chyba wszystkim. Nawet olejem jadalnym. No mówię Wam-desperatka.


Oczywiście solarium też w swojej karierze 'białego murzyna' musiałam zaliczyć. Nie było to dla mnie U mnie w okolicy jest jedno, nie chce mi się dymać 20 km dalej żeby się opalić. Kiedyś jak korzystałam z tego w mojej okolicy to mieli takie słabe lampy, że mogłeś stać 12 min. i efekt był żaden. Kierowana wspomnieniami poszłam ostatnio na 10 min. przed weselem licząc na to, że lamp nie wymienili. Skutek-spalone piersi i pupa jak nie wiem co. No cóż... przynajmniej ugrilowałam najlepsze kawałki mięska jakie posiadam :D. Oczywiście nie mogło się obyć bez czerwonych plam. Wspomnę, że na solarkę szłam już z leksza opalona. Cóż zrobić? Postanowiłam zacząć regularnie aplikować ten balsam. Przed każdą kolejną wizytą, ale na słońcu, na solarium raczej się nie wybieram przez jakiś czas. 




OPAKOWANIE

Produkt znajduje się w wygodnej tubce, z które bez problemu wygrzebiemy najdrobniejsze resztki balsamu. Na opakowaniu znajdują się informację o nazwie produktu, nazwie firmy, i reszta informacji od producenta oraz skład. Szata graficzna prosta, nie przesadzona. Brązowy kolor zapewne ma nam się kojarzyć z opalenizną, którą osiągniemy stosując ten produkt. Prosty chwyt, a można się nabrać. Oczywiście nie mogło też zabraknąć słoneczka rodem z 'polsatowskich' reklam. Zamknięcie na 'klik' umożliwia nam otwarcie tubki nawet mając mokre dłonie.


KOLOR/KONSYSTENCJA/ZAPACH

Kolor, to pierwsza rzecz, która zaskoczyła mnie w tym produkcie. Jest taki jakby...orzechowy:D. Nie umiem Wam tego określić,a  gapa ja zapomniała zrobić zdjęcia. Widzimy w nim zanurzone również drobinki, które rozświetlają naszą opaloną skórę. Konsystencja jest dość lejąca, ale nie ucieka na szczęście przez palce. Jest tak skonstruowana, że idealnie rozsmarowuje się ją na naszym ciele. Produkt szybko się wchłania.  Zapach wyjątkowo przypadł mi do gustu. Jest taki słodki, wakacyjny, przywołuje w mojej pamięci same miłe chwile, dzieciństwo...


MOJA OPINIA

Tak jak wspomniałam wyżej, nie wierzę w takie produkty jednak w akcie desperacji postanowiłam go zakupić. Czy żałuję?Nie. Produkt pięknie pachnie, dobrze nawilża, jest wydajny, nie uczula, nie podrażnia, nie zapycha. Pozwala utrzymać piękną opaleniznę na dłużej,a  drobinki wydobywają z naszej skóry ten blask. Musicie uważać tylko na jedno. Nie aplikujcie za dużo balsamu 'na raz' bo będziecie się świecić jak choinka :) Przy nadmiarze balsamu drobinki zamieniają się brokat, który zamiast elegancko zaczyna wyglądać tandetnie,a  to nie jest fajnie:)


  

CENA: ok. 15zł
OCENA:5 


A Wy czego używacie podczas/przed/po opalaniu?:) 
Orzeźwienie i ochłodzenie w spray'u bez naruszania makijażu. Możliwe?

Orzeźwienie i ochłodzenie w spray'u bez naruszania makijażu. Możliwe?

Witajcie :)
Czy tylko u mnie się dziś ochłodziło, czy u Was również dzień oddechu od upałów +35'C? Lubię lato, lubię słońce, lubię ciepło, ale przez te parę ostatnich dni to już była przesada. Człowiek był taki senny, taki zmęczony, że mi osobiście nie chciało się nawet oddychać. Dziś już chłodniej, więc od razu mam power'a jak nie wiem:). Co mi pomagało żeby przetrwać te upały? Czy istnieje produkt idealny?:) Mam nadzieję, że w tym poście wszystko się wyjaśni:).

Zapraszam na recenzję wodnej mgiełki do twarzy i ciała od Pat & Rub.




Jak już wiecie niesamowicie się ucieszyłam, kiedy firma skontaktowała się ze mną w sprawie współpracy. Nie oszukujmy się, są to luksusowe i dość drogie produkty, na które ja osobiście nie mogę sobie pozwolić. Czy jakość idzie w parze z ceną? Wszystko postaram się Wam opowiedzieć w tym poście. Oczywiście standardowo jak przy każdym pierwszym produkcie najpierw zrecenzuję sklep, kontakt, wysyłkę, a na końcu produkt. Gotowi? No to zaczynami :)


O SKLEPIE.

 Sklep i jego asortyment był mi duuuuużo wcześniej znany zanim napisali do mnie . Czasem zdarzało mi się oglądać ich produkty, sprawdzać co mają fajnego, czytać składy, informację o produkcie.Zazwyczaj robiłam to po jakiejś recenzji przeczytanej na blogu. Wszystko w sklepie jest poukładane w ten sposób, że nie sposób się pogubić. Nie jest upchane, napachane. Poukładane według kategorii (twarz, usta, ciało, zestawy itd.). Pojawia się również zakładka 'promocje' i UWAGA, coś fajnego, czego nie widziałam nigdy wcześniej 'zapytaj eksperta'. Moim zdaniem to super rozwiązanie, bo przecież nie każda z nas wie wszystko o danym produkcie, który będzie najlepszy dla niej i czasem szukamy porady kogoś, kto pomoże nam wybrać idealny produkt. Sklep informuję nas również o tym, gdzie możemy zakupić produkty tej firmy. Zdjęcia są przejrzyste, ładne. Produkty dokładnie opisane i opatrzone komentarzami na ich temat od osób, które z nich korzystały. 

KONTAKT. 

Jak Wam wiadomo, albo i nie współpracuję/współpracowałam z prawie 50 firmami i mam porównanie komu zależy na blogerze,a  komu nie. Tu kontakt z Panią Katarzyną miałam FANTASTYCZNY! Nie musiałam czekać wieki na wiadomość, nie czułam się skrępowana jakbym rozmawiała z policjantem, zero spiny. Normalne pisanie jak z koleżanką. Rzetelne informacje, dokładnie wszystko wyjaśnione. Oby w każdym sklepie pracowały takie osoby jak P.Katarzyna:) 


WYSYŁKA.

Umówiłyśmy się, że produkty będą wysłane za jakiś czas. Nie kojarzę teraz dokładnie, ale wydaje mi się, że czas oczekiwania na zbiorową wysyłkę wynosił około 10 dni. Produkty były wysłane na początku czerwca. P. Katarzyna poinformowała mnie, że produkty zostały wysłane i na drugi dzień przyszły kurierem! Idealnie zapakowane, nie było mowy o żadnym uszkodzeniu. Uwierzcie mi, że chyba ktoś by musiał rzucić pod samochód tą paczkę żeby się jej coś stało.


   INFORMACJE O PRODUKCIE.

 
Aromatyczna woda z kwiatu gorzkiej pomarańczy (neroli). 100% NATURY.
Do odświeżania skóry twarzy  i ciała w czasie letnich, gorących dni i innych wymagających momentach.
Spryskanie się wodą odświeża, odpręża, sprawia przyjemność.
Szczególnie cenna w czasie letnich, gorących dni, w klimatyzowanym biurze, w samolocie.
Woda z kwiatu gorzkiej pomarańczy to bogata w substancje odżywcze woda podestylacyjna, pozostała po procesie otrzymywania olejku z kwiatów gorzkiej pomarańczy - neroli. Znakomita dla skóry twarzy i ciała ze względu na właściwości antyseptyczne, nawilżające, zmiękczające, regenerujące i wzmacniające. Lekko słodki, kwiatowy zapach relaksuje, uspokaja i uwalnia od napięcia. Jest naturalnym afrodyzjakiem.
Odpowiednia dla cery przetłuszczającej się i zanieczyszczonej, także dojrzałej i naczyniowej.
Mgiełka może być rozpylana na twarz przed wykonaniem makijażu oraz na makijaż. 
Przyjemna również do odświeżania innych części ciała.

Kompozycja:
  • Woda z kwiatu gorzkiej pomarańczy* – pachnie, tonizuje, odświeża, działa ściągająco, reguluje wydzielanie sebum i pracę gruczołów łojowych. 
*surowiec naturalny
INCI:
 Citrus Aurantium Amara Flower Water, Gluconolactone, Calcium Gluconate, Sodium Benzoate
MOJA OPINIA.
Bardzo, bardzo, bardzo długo nosiłam się z zamiarem zakupienia wody termalnej. Oczywiście zawsze miałam ważniejsze wydatki i z wakacji na wakacje zapominałam o niej. Kiedy mogłam sobie wybrać produkty, które chcę testować i trafiłam na tą mgiełkę wiedziałam, że musi być moja. Wiem, że jest jeszcze zapach różany, ale stwierdziłam, że pomarańcza jest bardziej energetyzująca:)
Szata graficzna prosta, ale bardzo elegancka. Cóż tu mówić dużo, produkty Pat & Rub zawsze będą kojarzyć się z luksusem:).Na opakowaniu widnieją podstawowe informacje o nazwie produkty, firmy, informacje o produkcie i składzie. Ważną sprawą jest fakt, że produkty te zawierają 100% naturalnych składników.
 
Opakowanie wyposażone jest w pompkę typową dla tego typu produktów. Na początku zacinała się troszkę, ale wystarczyło psiknąć parę razy i po problemie. Jest to wygodne rozwiązanie. Po jednym psiknięciu mgiełka rozprowadza się na całej twarzy i nie jest konieczna ponowna aplikacja. Jeżeli chodzi o używanie produktu na ciało, to u mnie zazwyczaj wystarczy 5-6 psiknięć.


Zapach jest bardzo przyjemny, nie jest zbyt mocny, ale mi to nie przeszkadza. Nie pachnie jednak pomarańczą, to dość kwaśny zapach, ale na pewno nie pomarańczowy. Nie utrzymuje się ani na twarzy ani na ciele. Daje tylko poczucie przyjemnie unoszącego się przez chwilę aromatu.Na ciele jednak pachnie inaczej niż po aplikacji. Bardziej tak hmm... gorzko;). Jestem pewna, że różany mógłby okazać się dla mnie za ciężki na lato. Na ciele jednak pachnie inaczej niż po aplikacji.
Wydajność to kolejna rzecz, która spodobała mi się w tym produkcie, tak jak wspomniałam wyżej, wystarczy 5-6 psiknięć na całe ciało. Używałam go przeważnie w ciągu dnia, kiedy naprawdę temperatura dawała popalić.
Ogólna ocena- Powiem Wam, że na początku bałam się go używać na twarz. Bałam się pieczenia oczu, bałam się zapchania, a po aplikowaniu produktu na makijaż bałam się po prostu, że makijaż spłynie razem z mgiełką. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca co mnie bardzo zaszokowało! Jeżeli nie chcecie mi uwierzyć, to w tym   filmiku aplikuję go na makijaż i nic się nie dzieje. (gdzieś ok. 7:35 minuty filmu). Daje uczucie niesamowitego ochłodzenia i odświeżenia. Nie mam porównania z wodą termalną bo tak jak mówię, nie posiadam jej, ale naprawdę w te ciepłe dni dziękowałam w myślach firmie, że mam ten produkt. Nie zapchał mnie, nie uczulił, nie podrażnił. W sumie na dobrą sprawę nie mam za co go zminusować, bo on nie ma wad. Co najlepsza, nawet nie jest drogi, bo za 100 ml, płacimy tylko 29 zł!
Szczerze mogę Wam go polecić i lepiej zaopatrzcie się w niego szybko, bo od sierpnia znowu wracają upały!:)
Możecie go zamówić tu.

OCENA:5


Produkt testowałam w ramach współpracy z firmą Pat & Rub


*Fakt ten nie wpłynął na moją opinię.
Co możecie polecić mi jeszcze z tej firmy?;)
 



 
Zapowiedź testów, nowe cudo u mnie ;)

Zapowiedź testów, nowe cudo u mnie ;)

Hej !
Prawie wypadłam z butów jak zobaczyłam ile nie pisałam! Na szczęście jestem usprawiedliwiona chorobą, która mocno dała mi się we znaki. Czuje się jeszcze średnio, więc dziś tylko luźny pościk z zapowiedzią testów, które przeprowadzam dzięki firmie Sonobella. Będę testować urządzenie do depilacji woskiem:) Przyznam, że nie znam tej formy depilacji osobiście i zobaczymy co to będzie;)










Lubicie tą formę depilacji?:)
Czego używam do pielęgnacji włosów? Cz. 2

Czego używam do pielęgnacji włosów? Cz. 2

Hej hej :)
Piąteczek co nie ?:) W sumie dla mnie to nie ma większego znaczenia, ale piątek w ogóle lepiej brzmi jak poniedziałek :). Jutro jak wszystko dobrze pójdzie to wybieram się na małą imprezkę. Czasem też trzeba się rozerwać :). Dzisiaj w ramach kontynuacji serii o moich włosach zapraszam Was do zapoznania się z moimi ulubionymi produktami, których od dłuższego czasu używam do pielęgnacji włosów. Nie jest tego sporo, no ale troszkę się nazbierało:). Jeżeli jesteście ciekawi jak zmieniały się moje włosy na przestrzeni lat, zapraszam tu.
 Z góry przepraszam Was za brak zdjęć, ale ładuję mi się bateria. Niestety nie będę miała potem kiedy napisać, więc albo skorzystam ze starych zdjęć, albo opiszę produkt :)



MYCIE/ODŻYWKA.

Długo, długo, długo używałam do mycia włosów Garniera. Nie był to zły produkt, sprawdzał się nawet nawet, ale szukała czegoś, co rozjaśni moje włosy. Nie wiem czy Wy wierzycie w to, że szampon czy odżywka są w stanie rozjaśnić włosy, ale ja zaufałam :). Jak wiecie nie chcę farbować włosów, więc robię wszystko, żeby naturalnie rozjaśnić odrost. Przez przypadek trafiłam na serię Szamponów i odżywek Timotei, które są właśnie przeznaczone dla blondynek. Mowa tu o produktach TIMOTEI JERICHO ROSE ZŁOCISTE REFLEKSY. Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z produktami tej firmy, ale powiem Wam, że nie żałuję wyboru. Moje włosy po użyciu tego duetu są niesamowicie miękkie, lejące, a i dopatrzyłam się delikatnego rozjaśnienie. Wiadomo, dużą rolę pewnie w tym procesie odegrało też słońce, ale rozjaśnienie zobaczyłam już zimą, więc myślę, że szampon dołożył tu swoje '2 grosze' :)



MASKA

Boże, jakby mi ktoś kiedyś powiedział, że będę używać maski do włosów, to zabiłabym go śmiechem. Jak widać z wiekiem człowiek mądrzeje;). Po obcięciu powiedziałam sobie wprost, albo zaczniesz dbać o włosy, albo je obetnij bo takie wegetowanie sensu nie ma. Nie wiedziałam jakie maski są dobre, nie wiedziałam co pokochają moje włosy. Czasu nie miałam dużo kiedy robiłam zakupy włosowe, więc bez zastanowienia wzięłam maskę z Garniera. Kiedyś kochałam ich serię Goodbye Damage i właśnie na maskę z tej serii postawiałam :). Co prawda produkt nie jest tani, ale skradł całkowicie moje serce. Jeżeli chcecie poczytać o nim więcej, odsyłam Was do tej notki.



PRODUKTY UŻYWANE PO/PRZED MYCIEM WŁOSÓW.

Kiedyś tak samo nie używałam nic innego do pielęgnacji oprócz szamponu i odżywki. Ja nie wiem jak udało mi się wyhodować włosy do pasa, skoro naprawdę nie poświęcałam im za dużo czasu. Prawie wcale. Teraz nie wyobrażam sobie tygodnia bez oleju na włosach. Nie wiem czy dobrze dobrałam, bo w sumie do moich wysokoporowatych używam kokosowego. Wydaje mi się, że moje włosy to lubią, bo bardzo się zmieniły od tego czasu:). Na lepsze oczywiście ;). Tu pisałam o nim więcej, ale skupiłam się w tej notce na tym, jak wpływa na moją skórę ;).


 Po myciu stosuję jedwab. Zarówno na wilgotne włosy, jak i później na suche. Wiem, ostrzegałyście mnie, żebym uważała na wysuszanie, ale na razie nic się takiego nie dzieje. Uwielbiam go za wydajność i piękny zapach! W tej notce pisałam o nim więcej :)



 CZYM CZESZĘ WŁOSY?

Przez dłuższy czas moim ideałem był TT, potem postawiłam na grzebień z Pilomaxa, który mi się złamał. Teraz mam nowy wynalazek, który jest dla mnie idealny! Jeżeli nie słyszeliście o grzebieniu sferycznym, to zapraszam wieczór na mój kanał, gdzie pojawi się filmik, nt. właśnie tego cuda. Jak żyję nie miałam tak dobrego akcesorium do czesania ;)




A POZA TYM?:)

Włosów nie farbuję już 14 miesięcy jak wiecie. Jedyne czym rozjaśniałam, to żelem Casting Sun gloss. Super produkt, nie niszczy włosów, nie uszkadza, a rozjaśnienie jest bardzo widoczne. Staram się nie suszyć, choć to mi gorzej wychodzi. Zapomniałam co to prostownica :). Uważam to za duży sukces;). Włosy myję max. 2x w tygodniu, ponieważ one nie potrzebują częstszego mycia. Prawie w ogóle mi się nie przetłuszczają :)
To chyba tyle, jeżeli macie jakieś pytania, to zapraszam :)
Denko Maj/Czerwiec '15 :)

Denko Maj/Czerwiec '15 :)

Witajcie :)
Rzadko robię denko, ale nagrałam tym razem :)







W filmiku mówię o:
-Płyn do kąpieli Luksja Golden Desire
-Tonik ogórkowy Ziaja
-Krem POSE
-Podkład Essence Clear&Matt, 01 porcelain
-Krem do twarzy Garnier Hydra adapt
-Podkład Hean 3w1 High Definition, 303 natural
-Puder BB, QUIZ
-Eyeliner, Oriflame Very Me
-Tusz do rzęs Oriflame, Double Effect
-Eyeliner, Essence Liquid Ink
-Tusz do brwi, Eveline art scenic.
-Pomadka, AVON
-Korektor(?) AVON
-Szminka ochronna, Isana SPF 20
-Pomadka Oriflame Beauty
-Tusz do rzęs Wibo growing lashes



PRZEGAPIŁEŚ MOJĄ WŁOSOWĄ HISTORIĘ?:)

Moja włosowa historia, czyli przeżyjmy to jeszcze raz! cz.1

Moja włosowa historia, czyli przeżyjmy to jeszcze raz! cz.1

Witajcie ;)
Już od dawna miałam zamiar napisać dla Was taką notkę, ale zawsze coś mi wyskoczyło. Ostatnio stwierdziłam, że może przedstawię Wam co nieco nt. moich włosów. Jak wyglądały, jak wyglądają teraz, jak o nie dbam, czego używam, czego nie używam i takie tam inne sprawy :)
Jeżeli jesteście ciekawi i chcecie poczytać post tasiemiec, to zapraszam :). Dzisiaj zapraszam na pierwszą część posta, czyli jak zmieniała się ich długość i kolor, a już jutro pielęgnacja :)
Ps. większość zdjęć jakie Wam tu przedstawię są z kiedyś popularnej NASZEJ KLASY, więc za jakieś 'wieś-przeróbki' przepraszam, ale jak je wstawiałam to miałam 15-17 lat, więc musicie mi wybaczyć :D


Odkąd pamiętam miałam blond włosy. Nie były one jakieś platynowe, ale też nie był to ciemny blond. Po prostu zwykły, słowiański blond.




Zazwyczaj mama podcinała mi końcówki, dbała o włosy, pielęgnowała ja i czesała. Oczywiście postanowiłam ich nie obcinać do komunii i tak męczyłyśmy się w dwójkę z nimi. Ja bo nienawidziłam tego czasu spędzonego na myciu i czesaniu, no i mama bo musiała znosić moje marudzenie itd. 



Z roku na rok włosy były coraz dłuższe i coraz ciemniejsze. Oczywiście zgodnie z obietnicą po komunii zostały ścięte.  Z długości do pupy, obcięłam aż do połowy pleców.  Nigdy nie doszły do ciemnego blondu. Mimo wszystko zachciało mi się eksperymentować i zafarbowałam włosy po raz pierwszy bibułą do włosów! Chciałam mieć różowo-czerwone końcówki jak reszta koleżanek. Oczywiście im się to zmyło po którymś myciu, ja po kilku latach dalej mam różowe pasemko w głowie... Tak, to cała ja:D. Od tego czasu zaczęło się farbowanie na całego.Zawsze kończyło się na jakimś odcieniu blondu. Nie podobał mi się mój naturalny kolor. Był nijaki. Nie umiałam jednoznacznie określić jaki to kolor. Pierwszy raz zafarbowałam na naturalny blond. Miałam wtedy może 16 lat. 



Niestety farbę tą wycofali i musiałam się przerzucić na inny kolor. Postawiłam na Wanilię i niestety bardzo żółte włosy. Pierwsze mycia to była masakra, bo żółtko się nie chciało wypłukać. Po miesiącu powiedzmy, że już były ok. Chciałam wrócić do naturalnego koloru i chyba był okres, że 1,5 roku nie farbowałam włosów. Jeżeli chodzi o cięcie, to do 16 roku  życia nie miałam dłuższych włosów niż te na zdjęciu wyżej. Ciągle podcinałam do ramion. Ostatnie moje cięcie było w sierpniu 2009 roku, kiedy to wybierałam się do szkoły średniej. Od tego czasu nie obcinałam włosów przez 5(!) lat!! Na podcięcie końcówek zdecydowałam się dopiero w czerwcu 2014r. Wtedy też zmieniłam kolor. Pokażę Wam jak zmieniała się długość  w tym okresie.




2009


 2010


2011/2012


2013


2014

Wielka zmiana w 2014 i farbowanie na bardzo jasny blond.


Podcięcie końcówek w 2015 


Stan obecny




Jak widzicie odrost jest już spory, ale o tym już w następnym odcinku :)
Rozdanie z Paletką MAKE UP REVOLUTION FLAWLESS MATTE!!

Rozdanie z Paletką MAKE UP REVOLUTION FLAWLESS MATTE!!

Hej hej :)
To znowu ja :)
Ostatnio chwaliłam się Wam, że zamówiłam sobie paletkę MUR Flawless Matte. Niestety jakoś w realu średnio mi podeszła. Poza tym kolory są jak dla mnie za spokojne... Użyłam max 3 cieni z tej paletki, ale to naprawdę do jednego makijażu, więc można powiedzieć, że jest ona praktycznie NOWA. Piszę o tym, żeby mi potem ktoś nie zarzucił, że nie mówiłam o tym. Proszę o dokładnie przeczytanie regulaminu, bo już miałam kilka przykrych sytuacji związanych z rozdaniami i chciałabym ich uniknąć.




REGULAMIN:


1. Organizatorem i sponsorem rozdania jestem Ja, czyli właścicielka bloga Zakochana w Kolorkach.
2. Paletka była użyta max 3 razy i to tylko te ciemne kolory.
3. Rozdanie trwa do 14.08.2015 do 23.59.
4. Wyniki ogłoszę w ciągu tygodnia.
5. Zgłosić możesz się tylko RAZ.
6.Wygrywa tylko jedna osoba.
7. Jeżeli nie zgłosi się co najmniej 100 osób rozdanie odwołuję.
8. Zabawa odbywa się i tu i na Fanpage'u
9. Spośród wszystkich osób, które zgłoszą się tu i na FB wylosuję zwycięzcę.


WZÓR ZGŁOSZENIA DLA BLOGERA:

Obowiązkowo:
1. Obserwuję jako:

Dodatkowo:
2.Udostępniłam baner/notka: Tak/nie +1 los.
3. Blogroll: Tak/nie +1 los.
4. Fanpage: Tak/ nie (klik)
4.Instagram: Tak/nie +2 losy (klik)
5.Kanał: Tak/nie +2 losy (klik)


BAWCIE SIĘ DOBRZE :)!! 


BAWCIE SIĘ DOBRZE :)


Moja letnia Wishlista :)

Moja letnia Wishlista :)

Cześć :)
Jak Wam mijają wakacje? :) Szkoda, że już nie ma takich upałów ;) Chociaż wiecie jak to jest. Za ciepło-źle, za zimno-źle... Polakowi nigdy nie dogodzisz:) Na dodatek mam już wyniki ze wszystkich egzaminów i oficjalnie mogę powitać 5 semestr!!! Uff... ale ulga :)

Dziś przychodzę do Was z moją letnią Wishlista ubrań. Nie oszukujmy się, chciałabym podjąć współpracę z firmą OASAP, więc kliki są mile widziane ;) Nie będę Wam przecież oczu mydlić, że marzę akurat o tych ubraniach i akurat wszystkie mi się marzą z jednego sklepu :) Jeżeli chcecie mi pomóc i zobaczyć mnie w jakiejś stylizacji to klikajcie :) Obiecuję, że nie zabraknie ani filmików, ani makijaży, ani prywaty :) Ubrania to po prostu dodatek :) Czuje się coraz lepiej w swoim ciele i chciałabym go pokazać światu (jakkolwiek dziwnie to zabrzmiało:D)


Zacznijmy może od sukienek :)


 
 
 
 klik
 
 

 klik




Jak widzicie prawie całkowicie postawiłam na kolor. Lato to przecież czas szaleństw, radości. Wybrałam swoje ulubione kroje. Jak wiecie szukałam idealnej sukienki baaaardzo długo, mierzyłam wiele modeli, ale teraz przynajmniej wiem, w czym wyglądam dobrze,a w czym nie najlepiej. Strasznie spodobały mi się też koronki. Uwielbiam to, że są takie bardzo kobiece, seksowne i jeszcze nigdy nie miałam okazji nosić czegoś takiego :)


Czas na kombinezony :)










Kombinezon marzy mi się już od  dawna. Nie wiem czy pasuje do mojej figury, ale po prostu nie mogę się na nie napatrzyć :D. Wydaje mi się, że z dłuższymi nogawkami bardziej by mi pasował, ale cóż... jak szaleć to szaleć ! :)


I do kompletu buty :)













I tak prezentuje się moja wishlista :) Spodobało Wam się coś?:)
Copyright © 2016 zakochana w kolorkach , Blogger