Maseczkowe love. DZIEŃ III- JUICY MASK SHEET

Witam :)
Piątek, piąteczek, piątunio! Mój ostatni wolny weekend przed studiami! W sumie nie do końca wolny, bo maluję, ale to przyjemność akurat :). W przyszłą niedzielę idę już na studia i znowu się zacznie.. pocieszam się, że kupiłam sobie super dodatki papiernicze, które umilą mi studiowanie. Tak wiem... bardzo dorosłe Paulina :D.
Dziś, w ramach kontynuacji maseczkowej serii, zapraszam Was na wpis o masce, którą kupiłam tylko i wyłącznie ze względu na... szatę graficzną <spuszcza zasłonę milczenia>. Jeżeli chcecie wiedzieć, czy pierwsze wrażenie nie okazało się mylne i działanie moje nie było zbyt pochopne- zapraszam na wpis!


No dobra! Może trochę skłamałam! Widziałam wcześniej maskę bodajże u Karoliny ze Stylizacji.Wiem, że wspominała coś, że jest ok, więc postanowiłam wypróbować. Przekonało mnie również to, że jest z osławionej Holika, Holika i teoretycznie zawiera aloes. Oczywiście nie usprawiedliwiam się i absolutnie ani trochę nie zmienia to faktu, że szata graficzna jest przepiękna i uwierzcie mi, że daje sobie głowę ściąć, że zerknęłybyście na nią w sklepie, bo innej opcji nie ma :). 
Na opakowaniu, podobnie jak w przypadku wcześniejszych produktów znajdują się chińskie litery, ale również zadbano o kilka słów w języku polskim. Dzięki temu wywnioskowałam, że produkt idealnie wpisuje się w aktualne potrzeby mojej cery. 


Produkt wedle zaleceń trzymałam w lodówce. Swoją drogę, chciałybyście widzieć zawiedzioną minę M. który mi wcisnął łapki do tej maseczki, bo myślał, że to UWAGA mus do picia. Szczerze mówiąc, jego to trzeba pilnować z takimi rzeczami bo nie zapomnę, jak kiedyś przez tydzień, regularnie, zamiast soku z malin od moich rodziców wlewał do wody moje ulubione wino Mogen David.. Przelałam je do zakręcanej butelki podobnej do tej, w której trzymałam sok od rodziców no i wyszło jak wyszło :D :). Dobra to by było na tyle narzekań :P Wracając, wyjęłam maseczkę z opakowania i była ona niesamowicie mocno nawilżona i co najważniejsze, piekielnie zimna! Serio, jak ją aplikowałam na czoło, to aż mi łzy do oczu przyszły :). Ale ten efekt jest boski! Polecam Wam szczególnie wtedy, jak naprawdę macie zmęczoną i bez życia cerę. Od razu dostanie takiego kopa energetycznego, że szok! Oczywiście, jak każda maseczka tego typu, była dla mnie STANOWCZO za duża. Znowu to powtórzę, że albo ja mam nieproporcjonalną głowę do reszty ciała, albo te rozmiary produkują pijani ludzie. 


Abstrahując od tego, że maska jest naprawdę na inny kształt twarzy, trzyma się super na twarzy i nie trzeba przy niej leżeć. I dobrze, przy okazji se zrobiłam peeling ;). Uczucie ochłodzenia i ukojenia stopniowo sie minimalizowało, ale było odczuwalne aż do zdjęcia maski z twarzy, czyli około 20 min. W trakcie trzymania jej na twarzy nie odczuwałam żadnego dyskomfortu. Żadnego pieczenia, szczypania, uderzeń gorąca. Nic. Gdyby nie fakt, że musiałam ją non stop poprawiać i że przyjemnie chłodziła, zapomniałabym, że mam coś na twarzy. Maskę zdjęłam i co..?


I dalej miałam super hiper zimną i niesamowicie mokrą twarz. Wmasowałam resztki produktu w skóre i powiem Wam, że naprawdę poczułam miłe ukojenie;). Rzadko po maskach mam takie uczucie. Zazwyczaj jest ono chwilowe i po chwili znika, a tu się utrzymywało dość długo. Produkt mnie nie uczulił i nie podrażnił. Jeżeli chodzi o zapach, jest naprawdę niewyczuwalny i nie czułam go ani kiedy trzymałam go na twarzy, ani po zdjęciu. Szczerze mówiąc, jest to na chwilę jedna z lepszych maseczek jakie miałam i na pewno do niej wrócę!


A Ty znasz te maski?
Ja na pewno sięgnę po kolejne wersje !

15 komentarzy:

  1. Dobrze, że się sprawdziła :) Ja lubię takie tonikowe maseczki w płachcie DIY z kompresowanych tabletek :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Maski w płachcie są niesamowicie wygodne :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepiękne zdjęcia <3 ta zieleń jest tak soczysta, że aż zachciało mi się tej maseczki

    OdpowiedzUsuń
  4. te maseczki mają takie apetyczne opakowania!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. uwielbiam azjatyckie maski w płachcie, obecnie używam m.in. Holika Holika, Innisfree i Etude House

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O! Holikę znałam, ale tych dwóch pozostałych firm nie.. możesz coś więcej napisać?

      Usuń
  6. miałam wersję z granatem, nawet fajna :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz;)
Chętnie odwiedzę Twój blog:)
Nie toleruję jednak spamu i określenie"obserwujemy?" powoduje u mnie nerwicę;)

Jeżeli mój blog Ci się podoba-zaobserwuj
Jeżeli Twój spodoba się mi-odwdzięczę się tym samym:)

Copyright © 2016 zakochana w kolorkach , Blogger