Zdzieramy to co nie potrzebne z siebie :)

Hej hej :)
Wy sobie pewnie czytacie tego posta i dobrze się bawicie, a ja męczę się u dentysty... W sumie nie wiem, czy będę męczyć się fizycznie, w sensie, że będzie mnie boleć, ale jedno jest pewne. Męki psychiczne przechodzę ciężkie:). Później na poprawę humoru idę do fryzjera;). Wiem, że może to dziwne, ale lubię moją fryzjerkę. Wiecie, że mam włosy po pupę już i każdy cm. jest dla mnie ważny i ona to szanuje. Nie ma sytuacji, że ja mówię 'Proszę podciąć końcówki', a ona obcina mi 15 cm. Końcówki to końcówki:). Oczywiście jutro jak mi się uda to pokażę Wam efekt, a tymczasem zapraszam na recenzję produktu, który 'chodził' za mną już naprawdę baaaaaaaaaaaardzo długo:).
Mowa oczywiście o pilingu do ust z firmy Pat & Rub. Jak się u mnie sprawdził? Czy taki mały słoiczek może zdziałać cuda? 
Zapraszam na dalszą część postu.


Na moim ciele są trzy miejsca, z którymi mam wielki problem jeżeli chodzi o pielęgnację. Mowa tu oczywiście o ustach, łokciach i piętach. Niestety mam tarczycę i u mnie wysuszenie całego ciała jest rzeczą oczywistą jak to, że wigilia jest 24.12. Wiadomo, stosuję różne środki, które chociaż w minimalnym stopniu powinny zredukować nieprzyjemnie uczucie, ale nie wszystkie dają radę. Suchą skórę potrafię ściągnąć z każdej części ciała. Nie ważne czy to policzek, czy czoło, czy ręką. Jezeli chodzi o usta, to problem wcale nie jest mniejszy. Ciągle popękane, ciągle skórki. Jeszcze jako dziecko nauczyłam się brzydkiego nawyku 'oblizywania ust'. W filmie '50 twarzy Grey'a' było to uznawane za jakiś seksowny gest ze strony bohaterki, a u mnie to jest po prostu oznaka zdenerwowania na czym cierpią moje usta. Próbowałam już różnych pomadek. I nawilżających i z SPF i masełek i nawet zwykłych kremów. Nie pomagało nic. Naprawdę dawno temu na pewnym blogu znalazłam post o tym pilingu i wiedziałam, że prędzej czy później muszę go mieć. Kiedy okazało się, że mogę sobie wybrać produkt, który chce testować wiedziałam, że pomarańczowy zdzierak musi się znaleźć w gronie szczęśliwców :).
Produkt zabezpieczony jest kartonowym pudełkiem, na którym znajduje się sporo informacji. Możemy poznać nazwę produktu, firmy, skład, podstawowe informacje o nim i ważny fakt, że kosmetyki Pat & Rub są w 100% naturalne! Ciężko teraz o takie produkty, więc naprawdę są one jak tlen :).





Po rozpakowaniu naszym oczom ukazuje się elegancki słoiczek. Szata graficzna jak najbardziej 'moja', czyli minimalizm ponad wszystko. Nie ma żadnego problemu z odkręcaniem. 



ZAPACH/KONSYSTENCJA/KOLOR

Jeżeli chodzi o zapach, to zauważyłam, że produkt Pat & Rub nie mają jakichś nachalnych zapachów. Jest on wyczuwalny, jest on przyjemny, ale na pewno nie można powiedzieć, że jest nachalny. Czy to wada? Wydaje mi się, że nie. Ja ciągle powtarzam: lepiej mało wyczuwalny przyjemny, niż nachalny okropny. Wielkie wrażenie wywarł na mnie Kolor. Piękna, intensywna żółć. Nie trzeba się bać, nie brudzi ust. Jeżeli chodzi o konsystencję to muszę przyznać, że pierwszy raz spotkałam się z czymś takim. Niby piling, niby ziarenka ma, ale czuć w nim wyraźnie coś oleistego. 



KOMPOZYCJA
(INFORMACJA ZE STRONY PRODUCENTA)


 
  • ksylitol*
  • olej sojowy*
  • masło pomarańczowe*
  • olej annatto*
  • olejek pomarańczowy*
*surowce naturalne i z certyfikatem ekologicznym




DZIAŁANIE.

Pierwsze spotkanie z tym produktem skończyło się dla mnie opryszczką. Na początku myślałam, że to wina produktu, ale okazało się, że dopadło mnie przeziębienie. Pierwszą oznaką przeziębienia u mnie jest opryszczka na ustach. Postanowiłam użyć go drugi raz, kiedy tylko przeziębienie przejdzie. Zakochałam się w nim od drugiego użycia. Świetnie wygładza usta i sprawia, że są one niesamowicie miękkie w dotyku. Usuwa suche skórki dzięki temu nie podkreśli ich już żadna pomadka. Produkt mnie nie uczulił i nie podrażnił. Użyłam go już na pewno około 10x i oprócz tej pierwszej przeziębieniowej wpadki nic podobnego nie miało miejsca. Jeżeli chodzi o jego wydajność, to wystarczy niewielka ilość żeby spokojnie użyć go na usta. Mogę go polecić każdej osobie, która ma takie problemy z ustami jak ja. Podejrzewam, że w zimie będzie moim jedynym ratunkiem:).



cena: 49 zł/25ml.
OCENA:5!
Jeżeli chcecie go zakupić zapraszam tu.


PODSUMOWANIE WSPÓŁPRACY Z PAT & RUB

Zaczynając przygodę z blogiem nie podejrzewałabym nigdy, że uda mi się pracować dla takiej firmy jak ta. Zawsze ich produkty były poza moim zasięgiem. Wybrałam 3 rzeczy i absolutnie żadna mnie nie zawiodła. Jest to firma, której produkty są adekwatne do ceny. Mgiełka ratowała i ratuje mnie w te afrykańskie upały. Nie narusza makijażu i daje uczucie naprawdę ochłodzenia nie z tej ziemi. Samoopalacz podkreśla i utrwala opaleniznę, którą udało mi się osiągnąć pierwszy raz w tym roku. Piling dba o moje usta, czego chcieć więcej?:)
Dziękuję firmie za udaną współpracę, świetny kontakt i niesamowite produkty.





32 komentarze:

  1. Zastanawiałam się nad wybraniem tego peelingu, ale ostatecznie pomyślałam, że mam taki sam z Marizy :D i niestety jest smaczny... :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie wygląda, chciałabym oj chciała:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chciałabym przetestować coś z tej firmy :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. coś idealnego dla mnie ;D też mam tarczycę i też wiem co to znaczy sucha skóra... a usta to mam przesuszone prawie cały czas :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a masz niedoczynność czy nadczynność? Paskudna choroba;/

      Usuń
  5. Gdyby cena była troszkę niższa kupiłabym tego przyjemniaczka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, cena troszkę wysoka;) ale produkt warty swojej ceny :)

      Usuń
  6. te peelingi z pat&rub zawsze mnie kuszą, a jeszcze je teraz chwalisz i tym bardziej by się je chciało mieć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. też mnie kusiły i wiem, że na pewno sobie kupię następne opakowanie jak to zdenkuję:)

      Usuń
  7. Ja ostatnio kupiłam swój pierwszy peeling do ust z Lusha. Długo się wahałam czy go wziąć czy nie, bo wcześniej uznawałam taki kosmetyk jako zbędny gadżet. Ale powiem szczerze, że to naprawdę działa! Moje do tej pory ciągle przesuszające się usta, z brzydkimi suchymi skórkami są serio ładne :D W końcu mogę sobie nosić swoje ulubione matowe pomadki ;) Także nie dziwię się, że ten kosmetyk tak Ci przypadł do gustu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Lusha? Pewnie cena konkretna.. No właśnie u mnie największą motywacją zadbania o usta był fakt używania matowych pomadek :D

      Usuń
  8. Ciekawy produkt, fajnie, że Cię nie zawiódł, a mnie zaciekawił :)))

    OdpowiedzUsuń
  9. Znam ten peeling i wspominam go dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a miałaś tą wersję czy drugą?:)

      Usuń
    2. Jeżeli pamięć mnie nie zawodzi to poznałam tą wersję:)

      Usuń
  10. Muszę kiedyś koniecznie wypróbować ich peelingi do ust, wersja pomarańczowa musi być niesamowicie apetyczna :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Mam ochotę na tego typu produkt, ale póki co zadowala mnie pomadka z Sylveco

    OdpowiedzUsuń
  12. Właśnie zaczynam swoją przygodę z tym produktem, podobnie jak ty mam problemy z ustami. U mnie radzi sobie z nimi Eos, jednak wiadomo, dodatkowa pielęgnację nigdy nie zaszkodzi. A jak smakował Ci peeling? Ja przyznam się, że go posmakowałam, jednak smak nie przypadł mi go gustu. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eos? Kurcze, a jaki masz smaczek ?:P mi peeling bardzo smakował :D uwielbiam wszystko co słodkie :D

      Usuń
  13. Nigdy nie miałam takiego produktu do ust :D Ale cena trochę wysoka :P

    OdpowiedzUsuń
  14. O tym peelingu dużo czytałam i chyba wszyscy są zadowoleni z niego :)) Co do fryzjerki to ja jeszcze nie trafiłam na taką, która rozumie co to jest 1 centymetr :(

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz;)
Chętnie odwiedzę Twój blog:)
Nie toleruję jednak spamu i określenie"obserwujemy?" powoduje u mnie nerwicę;)

Jeżeli mój blog Ci się podoba-zaobserwuj
Jeżeli Twój spodoba się mi-odwdzięczę się tym samym:)

Copyright © 2016 zakochana w kolorkach , Blogger