MASECZKOWE LOVE. DZIEŃ II- tajemnicze płatki!

Hej kochani!
Czy wizja kończącego się już września też Was tak przeraża jak mnie?! Jeju, zawsze wrzesień tak szybko leci, a potem to już dosłownie o krok, do końca roku! Ja już powoli myślę o świętach, pierwsze ozdoby zamówione na Aliexpress, żeby zdążyły dojść do grudnia :). Przygotowuję również stylizację na Halloween, więc na pewno się będzie działo na blogu!

Dziś, kontynuując serię maseczkową (jeżeli nie czytałeś wczorajszego wpisu o zwierzęcej masce, która mnie nie porwała i mało tego- wyrządziła szkodę, zapraszam Cię do zapoznania się z nim), chciałabym zaprezentować tajemnicze płatki, które do dziś nie wiem jak się nazywają i w sumie sama się sobie dziwię, że po nie sięgnęłam! Jeżeli chcesz wiedzieć, jak skończyła się ta niezaplanowana przygoda, zapraszam na wpis!


Płatki trafiły do mnie w ten sam dzień, co maska-foka. Pewnie już znasz historię tych zakupów, jeżeli byłeś ze mną wczoraj. W skrócie: Koliber, podpaski, zryta cera i maski. Szukałam czegoś pod oczy, co zniweluję wory, które wyhodowałam sobie niechlubnie przez tyle lat i podczas pobytu na oddziale. Oczywiście żartuję z tą hodowlą :). Moje wory niestety nie są spowodowane niczym, na co miałabym pośrednio, czy bezpośrednio wpływ. Powtarzam to już 100 razy, że związane są one z moimi problemami zdrowotnymi i nijak nie mogę ich usunąć za pomocą kosmetyków, czy innych specyfików. Koniec końców, zakupiłam płatki, bo pomyślałam, że może chociaż troszkę usuną mi zasinienia i nawilżą wrażliwe okolice wokół oczu. Im dłużej patrzę na to opakowanie, tym bardziej zastanawiam się, jak mogłam sięgnąć po takie niewiadomego pochodzenia 'coś', co nawet nie jest przetłumaczone z nazwy nawet na angielski, nie mówiąc o polskim. Ale cóż, sięgnęłam, kupiłam i zaaplikowałam. 


Po powrocie do domu czekała na mnie MASA spraw komputerowych, które musiałam ogarnąć! Maile, wpisy, Wasze blogi... przez dwa dni prawie w ogóle nie odchodziłam do komputera! Do tego oczywiście doszła magisterka, więc wiedziałam, że naprawdę muszę jakoś zadbać o okolice oczu (Tak wiem, płatki pod oczy nie wpływają na jakość i komfort widzenia, ale zawsze to jakieś usprawiedliwienie, dlaczego je kupiłam:)). Czemu akurat te? Zobaczyłam jakąś małą śmieszna dziewczynkę i pomyślałam, że może są koreańskie i może są fajne. Po otwarciu opakowania, płatki znajdowały się w plastikowym opakowaniu NIESAMOWICIE mocno nawilżonym płynem. Serio, jeszcze tak mocno nawilżonych płatków nigdy nie miałam. Żelowe, przezroczyste. Jak zapytałam Mirka jak w nich wyglądam, to nawet ich nie zauważył (druga sprawa, że on się pomału robi ślepy jak ja, więc to może ostatni dzwonek, żeby wziąć go do lekarza?). Produkt w żaden sposób nie pachnie, ani nie śmierdzi. Ja nie wyczuwam tam absolutnie nic.  Po zaaplikowaniu zaczęłam się zastanawiać, jak z tych znaczków wywnioskuję, ile czasu mam go trzymać. Na szczęście na odwrocie zauważyłam informację od producenta. 


Tak, dokładnie tak. Dobrze zrozumiałyście. Zobaczyłam tę naklejkę dopiero w domu, jak już przytargałam płatki. Wybaczcie jakość zdjęcia, ale to nie jest wina w sumie zdjęcia tylko faktu, że serio te literki tak słabo widać. Nawet przy moim okularowym zoom-ie ciężko było coś wyczytać. Ok, aplikacja za nami. Wiecie pewnie, że jestem osobą, która nie lubi leżeć w maseczce. Mnie to nudzi po prostu. Nie leżenie, bo leżeć lubię :), ale ten czas oczekiwania, kiedy mogę to zdjąć. Jak zawsze zaczęłam biegać z płatkami szukając sobie zajęć, aż po chwili poczułam, że przyjemne ukojenie, które chłodziło skórę i koncentrowało się pod oczami, zaczyna schodzić coraz niżej, kierując się w stronę szyi. To zły znak- pomyślałam. Poprawiłam płatki no i chcąc nie chcąc się położyłam. Leżałam to przepisowe 25 minut i zdjęłam płatki.


Uczucie przyjemnego chłodu towarzyszyło mi również później. Produkt mnie nie uczulił i nie podrażnił. Czy cienie zniknęły? Mam wrażenie, że efekt po zdjęciu był MINIMALNIE lepszy niż przed. Wiadomo, że takie produkty musimy stosować regularnie, bo po jednym razie niestety nic nam nie zadziała. Jest to fajny umilacz wieczoru. Szkoda tylko, że musicie z nim leżeć, bo mnie to osobiście strasznie wkurza! Zdecydowanie bardziej wolę, kiedy produkt zostaje tam, gdzie go nakleiłam i nie muszę tego sprawdzać co 15 min..

Znacie te płatki?
Czego używacie pod oczy?

8 komentarzy:

  1. Muszę częściej sięgać po maski,zapominam :D

    OdpowiedzUsuń
  2. nie znałam ich wcześniej, z chęcią wyprobuje:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale mają słodziackie opakowanie hihihi jak dla dzieci a leżeć można przed telewizorem :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Szkoda, że maseczka nie zostaje na miejscu. Ja wszelkie maski w płachtach uwielbiam i mogłabym się nimi obkładać codziennie. Płatków pod oczy marki Pilaten nie miałam jeszcze okazji wypróbować.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz;)
Chętnie odwiedzę Twój blog:)
Nie toleruję jednak spamu i określenie"obserwujemy?" powoduje u mnie nerwicę;)

Jeżeli mój blog Ci się podoba-zaobserwuj
Jeżeli Twój spodoba się mi-odwdzięczę się tym samym:)

Copyright © 2016 zakochana w kolorkach , Blogger